niedziela, 16 lutego 2014

Szasza ze Skrzydlatego Psa

Dzisiaj opowiem Wam o Szaszy ze Skrzydlatego Psa. Jakoś tak już w wakacje, jak jeszcze mieszkałam w Londynie, zaczął mi po głowie chodzić pies. I to nie jakiś dowolny szczekacz merdający ogonem, o nie. Włóczył mi się pod czaszką Husky Syberyjski. Skąd akurat haszczak? Pojęcia nie mam! Tak mi weszło i już. Zaczęłam więc czytać o rasie, bo psy różne są przecież, a z wyglądu cech charakteru nie wywnioskuję. Czytam tak i czytam, a potem rozmawiam z Kubą i dochodzę do wniosku, że chyba jednak z huskim nie damy rady. Te psy potrzebują wyjątkowo dużo ruchu, w zależności od osobnika od kilku do kilkunastu kilometrów dziennie. Codziennie. Najlepiej biegiem i z podpiętymi sankami. A poza tym są bardzo łowne. Temat więc chwilowo odpuściłam. Akurat trzeba było na ojczyzny łono wrócić i stypendium rozliczyć, to i czasu na myślenie o życiowych zmianach nie było.

Jednak skoro tylko w październiku sytuacja się ustabilizowała, husky wrócił i jak zmora zaczął mnie we własnej mojej głowie nawiedzać.
Ponowiłam więc lektury i męczenie Kuby, co się łącznie złożyło na wstępną decyzję o adopcji psa ze schroniska. Pojechaliśmy więc pewnego listopadowego dnia do przytuliska prowadzonego przez krakowski TOZ na Rybnej, żeby zawieźć tamtejszym psom stare kołdry i prześcieradła, i żeby zobaczyć, jakie mają tam psiaki. Przy okazji tych oględzin wpadł nam w oko jeden pies (tak się dziwnie złożyło, że w typie husky...). Pozwolono nam go wziąć na spacer, no i się zaczęło! Ten pies! Ten i żaden inny, jest cudowny, wspaniały, najlepszy pod słońcem - ten i kropka! Na szczęście mamy trochę oleju w głowach i postanowiliśmy wtedy wszystko przemyśleć jeszcze raz, na spokojnie. Doszliśmy wówczas do wniosku, że wzięcie tego psa to jednak zbyt duże ryzyko: husky mają bardzo mocny instynkt łowiecki, a my mamy dwa koty - nie chcieliśmy przecież, żeby nasza fanaberia doprowadziła do tragedii. W schronisku nie umieli nam nic powiedzieć nt. stosunku tego psa do innych zwierząt, wiedzieli jedynie, że "fajny jest, tylko poprzedniemu właścicielowi spierniczył cztery razy" (za czwartym właściciel nie zgłosił się już po odbiór). Nazajutrz pojechaliśmy wziąć psiaka na spacer jeszcze raz (adoptujemy czy nie, spacer mu dobrze zrobi, a w schronisku to nader rzadka rozrywka) i to było ostatnie spotkanie z tym psem.


Wkrótce potem zaczęłam przeglądać ogłoszenia o huskich do adopcji. Szukałam psów, które były "sprawdzone na koty".  Trafiłam na ogłoszenie o dwuletniej suce w typie husky, którą miesiąc wcześniej znaleziono przy trasie Kraków-Olkusz. Suczka była ciężarna, błąkała się od kilku tygodni, nikt z okolicznych mieszkańców się do niej nie przyznawał. Prawdopodobnie komuś się znudziła, więc rozwiązał swój problem wyrzucając ją z samochodu z dala od domu. Miała to szczęście, że kiedy już była na ostatnich nogach, pewna kobieta wzięła ją z tej drogi i z pomocą weterynarza, który zajmuje się jej własnymi psami uruchomiła całą machinę pomocy. W ciągu kilkunastu godzin dogadany był już dom tymczasowy, transport, sterylizacja aborcyjna i opieka fundacji SP. Tak się złożyło, że w owym domu tymczasowym na stałe mieszka inny pies, a także kot, papuga, kury i konie. Dzięki temu, Szasza została sprawdzona na prawie wszystko, co się rusza. Mogliśmy mieć zatem względną pewność, że skoro na tamtego kota nie polowała, to naszych też nie uzna za obiad. Postanowiłam zadzwonić.


Telefon do fundacji był właściwie egzaminem z wiedzy o potrzebach psów tego konkretnego typu. Pierwsze i podstawowe pytanie brzmiało "co wiemy na temat huskich." A następnie: gdzie pies będzie mieszkał? ile ruchu mu zapewnimy? czy jesteśmy przygotowani na to, że może niszczyć? że może godzinami wyć, kiedy nikogo nie będzie w domu? że to pies po przejściach i będzie wymagał pracy? a co z wakacjami? czy zgadzamy się na wizytę przedadopcyjną? itd. Egzamin zaliczyłam i umówiliśmy się na pierwsze spotkanie. Akurat tak się złożyło, że dziewczyna, która zaoferowała Szaszy dom tymczasowy, musiała na tydzień wyjechać i suka na ten czas została przewieziona do hotelu dla psów w Krakowie, z którym fundacja współpracuje. Na pierwszym spotkaniu Kaśka z fundacji wzięła nas na długi spacer z psem i długą rozmowę. Przeszliśmy i ten etap, i w rezultacie znaleźliśmy się na pierwszym miejscu w kolejce, tudzież w rankingu kandydatów na właścicieli Szaszy.


Następnego dnia Kaśka z Małgorzatą przywiozły do nas Szaszę na wizytę przedadopcyjną i to był pierwszy moment, w którym coś poszło nie tak. A dokładniej mówiąc, poszło źle. Gdy tylko w drzwiach mieszkania pojawił się pies, oba koty zwiały na najwyższe miejsca w mieszkaniu, przy czym Hugomir był tak przerażony, że próbując wskoczyć na regał z książkami, źle wycelowal i dwa razy spadł, rozwalając wszystko po drodze. Kiedy w końcu dostał się na górę, schował się za książkami, skąd nie wyjrzał przez następne 4 godziny.

Z kolei Szasza zachowała się tak, jakby zupełnie nie rozumiała, dlaczego ten kot wpadł w taką panikę. Nawet nie drgnęła, kiedy z prędkością pocisku Hugomir wystartował w górę. Potem usiadła, obwąchała mieszkanie, wychłeptała wodę z kociej miski. Po jakimś czasie podeszła do regału, na którym siedziała Junona i zaczęła do niej gadać. Junona nic, patrzyła na sukę i mrużyła oczy, ale nie zeszła.
Wizyta trwała jakaś godzinę, a ponieważ w tym czasie nic się nie zmieniło, dziewczyny z fundacji zaczęły się zastanawiać, czy wydanie nam psa to dobry pomysł, skoro koty, a zwłaszcza Hugomir tak się boją. Czy istnieje szansa, że za kilka, kilkanaście tygodni koty przyzwyczają się do nowego mieszkańca? Czy jest sens tak bardzo je stresować? Sami zadaliśmy sobie to pytanie...

Ciąg dalszy nastąpi.


6 komentarzy:

Marzena pisze...

koty się przyzwyczają na bank.Teraz to był dla nich szok!Moja siostra przygarnęła uciekiniera boksera-pies był łagodny,ale jak widział innego psa wyłaził morderca :o)Trzeba było pilnować :o)Zaś koleżanka miała charcicę niestety nie dała rady z jej ucieczkami,pies był wyjątkowo złośliwy,oddała do schroniska.Co ciekawe następnemu właścicielowi zwiała do niej i chyba była to jej ostatnia ucieczka bo nigdy jej więcej nie widzieliśmy.
Haskie mają swoje wymagania,niestety jak nie będziesz zapewniała im ich potrzeb zmarnieją,muszą ciągnąć,mieć przestrzeń i nie za ciepło.Też niestety skończyłam na marzeniach o tej rasie ,bo kto nie zakocha się w tych oczach:o)

anust pisze...

Wróciłaś:-D i to w doborowym towarzystwie;-) no i fajnie, caluski

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
oort pisze...

Śliczny psiak, sporo musi chyba biegać, prawda?

Anonimowy pisze...

I thonk this is one of the such a lot important info for me.
Annd i'm happy studying your article. However want to statement on few basic things, The site taste is ideal, the articles is in point of fact excellent : D.
Excellent activity, cheers

my webpage acne treatments

Anonimowy pisze...

electronic cigarettes, smokeless cigarettes, e cigarette, e cigarette, electronic cigarette, e cigarette

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...