sobota, 18 czerwca 2011

Do wesela się zagoi

Sesja trwa w najlepsze: wczoraj zaliczony kolejny egzamin (dzięki, że trzymałyście kciuki, dostałam 4,5), a dziś już trzeba przygotowywać się do następnego. Przede mną jeszcze dwa i pół egzaminu, ale po drodze jest ślub i wesele naszych sąsiadów. Na ceremonię będą wychodzić z naszej kamienicy, więc postanowiliśmy z Kubą zadbać nieco o jej wygląd, żeby była odpowiednim tłem dla wyszykowanych młodych. W związku z tym dzisiejsze popołudnie zamiast nad historią filozofii spędziłam na malowaniu balustrady na schodach i rzeczywiście wygląda to teraz znacznie lepiej :) Chcielibyśmy pomalować również klatkę schodową, ale to może być już nieco zbyt czasochłonne.

W ogóle powiem wam, że śluby i wesela bardzo mi się podobają, ale dopóki odgrywam rolę gościa. Całkiem przyjemne jest to, że mogę wrzucić na siebie jedną z tych kiecek, które przez resztę roku wiszą w szafie czekając na jedną z podobnych, choć nielicznych okazji. Mam więc pretekst, żeby założyć pończochy, po które - choć w moim przypadku od sześciu lat święcą tryumfy nad rajstopami - sięgam dość rzadko, bo zazwyczaj wybieram jednak spodnie i żakiet. Na tę okoliczność wyciągam z szuflady i odpakowuję z ochronnego woreczka maleńką, elegancką torebkę, która wbrew swoim rozmiarom kosztowała więcej niż wszystkie duże codzienne torby, zapełniające dół szafy. Ot, takie cacko. Tuż przed wyjściem, już w dużym pośpiechu wbiegam do sypialni, otwieram czerwone etui i wyjmuje naszyjnik i kolczyki z białych pereł - drobiazg, ale dodaje szyku. Tak, od czasu do czasu lubię poczuć się szykownie.

I to jest przyjemna część całej imprezy. Teraz część uroczysta. Wszyscy są w dobrym nastroju, przynajmniej przez chwilę nikt nie narzeka, nie użala się nad sobą, nie poucza nikogo. Uwaga koncentruje się na pannie młodej. I tylko na niej, nie oszukujmy się: pan młody jest tylko uzupełnieniem gwiazdy. Jeśli ślub jest cywilny, to całość trwa krótko, żadne z dzieci nie zdąża się znudzić, żaden wuj zasnąć, wszystko działa jak w zegarku i goście wkrótce udają się na upragnione wesele. Jedynym mankamentem jest ta podniosłość, którą zawsze odczuwałam z dużą dozą humoru, naprężonego w takich chwilach jak przyczajony kot do skoku. Na śluby kościelne staram się spóźniać tak, żeby ominąć kazanie i oszczędzić sobie nerwów. Lubię jednak przynajmniej raz wciągnąć ciężki zapach kadzidła i rzucić okiem na wystrój. Lubię też mendelsona i sypanie płatków, lecz bawi mnie skonfudowanie gości, którzy po większej części jeszcze się nie znają, ale już muszą być dla siebie mili, więc uśmiechają się zachęcająco, wybaczają nastąpienia na spódnice i po cichu rozmyślają, czy to teraz jest moment na prezenty i życzenia. A potem wszyscy wsiadają do samochodów i na chwilę można odetchnąć.

Potem jest szukanie miejsc. Najpierw parkingowych, następnie przy stole. Jeśli młodzi popełnią ten organizacyjny błąd i nie zaplanują rozmieszczenia gości, robi się ogromny bałagan. Wszyscy są skonsternowani, bowiem gdy nie zna się zbyt dobrze nikogo z zaproszonych, łatwo o faux pas, a trudno o dobre miejsce. Zastanawiam się, czy to dla rozładowania tego stresu ludzie na weselach tyle piją. I tyle jedzą. Zupełnie jakby przez tydzień pościli (zapewne część pań intensywnie odchudzała się do wyjściowej kiecki). Ostatnio wiele par daruje sobie "pierwszy taniec", czasem jednak mam okazję przez kilka minut obserwować zakłopotanie dwojga ludzi, którym na oczach wpatrzonego tłumu nierytmicznie plączą się nogi. Jedno z tych dwojga jest zazwyczaj wniebowzięte, a drugie - śmiertelnie zawstydzone. Razem wyciskają na twarzy zmarszczkę politowania. Po obiedzie i pierwszych drinkach można się wytańczyć, szalejąc do muzyki, której w innych okolicznościach nigdy by się dobrowolnie nie słuchało. Niestety, przede mną pojawiają się kolejne dania, a podczaszy stolika dba, żeby mój kieliszek był zawsze zobowiązująco pełny.
Na szczęście w okolicach północy można już zacząć się zbierać, nie obawiając się urażenia gospodarzy (chociaż ostatni byli wyjątkowo urażeni - odczuwało się, że przecież zapłacili za nas pełną stawkę, więc powinniśmy bawić się do końca).

W najbliższą środę na pewno będę się dobrze bawić. Nasi sąsiedzi to sympatyczni i rozsądni ludzie. I wiecie co? Aż mi żal, że nawet takie osoby są spętane zwyczajowymi skrupułami, które wiążą się ze ślubem, a których w żadnym razie nie ośmieliłabym się nazwać etykietą. Z powodu tej karykatury obyczaju nigdy nie chciałabym odgrywać głównej roli w tym przedstawieniu. Szczegółowo napiszę wam o tym którymś z następnych razów.

---

Odpowiednik



Witam wszystkie dziewczyny i kobietki na Candy :) Wreszcie będę mogła bezpośrednio odwiedzać wasze blogi, śledząc was przez ikony obserwatorów ;>

Małgorzato, co ciekawe w dwukrotnie większym gronie dziewczyny spotykają się regularnie co miesiąc. Ale może w przyszłym roku część osób weźmie przykład z Kaliny i będzie nas więcej, bo przyznam, że było bardzo sympatycznie.

Katarzyno, jesteś na blogu i to jaka fotogeniczna! A Semele zawsze możesz zrobić na maleńkich drutach jako okrycie dla lali lub myszy :)

malaala, jak coś znajdziesz, to daj mi znać ;)

mala100gosia, jasne, propaguj!

Doroto, w Warszawie macie chyba na codzień większą różnorodność takich zjawisk performatywnych niż u nas :). No i może Kalina jest kluczem do sukcesu ;D

MaBa, jak będziesz miała ochotę się przemóc, to wpadnij 2. lipca do Dyni ;) Chyba rano jakoś, Klikaf na pewno będzie wiedziała.
Ostatnio poznaję kolejne osoby, które też "w dziecięctwie" tam jeździły. Może warto odświeżyć wspomninia? Rudą się nie podzielę, ale są inne miłe do wyboru.

Antonino, a wiesz, nawet rozmawiałyśmy o tobie. Może powinnaś zostać duchową patronką tego spotkania? ;)

Sabino, możesz wpaść i wcześniej, jak MaBa :)

5 komentarzy:

tkaitka pisze...

Jesteś pewna, że się zagoi?
Mało miałam okazji do tańca przed ślubem z mim mężem. I wreszcie zdarzyła się taka okazja - wcale do siebie nie pasowaliśmy, nie mogliśmy się zgodzić, KOSZMAR! I na dwa tygodnie prze weselem na jakiejś potupai w Wysokiem Mazowieckiem wreszcie się udało!Nawet potrenowaliśmy, aby nie zapomnieć...

Antonina pisze...

Śluby, śluby...Niespełna rok temu córka moja brała ślub - był bajeczny; taki, jaki sobie wymarzyła. Dojazd na ślub samochodem zabytkowym z 1945 r.; ślub w zabytkowym kościele w miejscowym skansenie, przyjęcie weselne w stylizowanej karczmie. Tak chciała i tak miała. A my z mężem mieliśmy ślub cywilny w gronie młodych ludzi, przyjęcie w formie prywatki; kościelny zorganizowany przez rodziców. Czasy przaśne - na rynku NIC nie było. "Przemysł" ślubny w powijakach....
A miło by mi było być taką duchową patronką spotkań dziewiarskich...

Agata pisze...

Kaja, jaki masz ślub - zależy od Ciebie, najgorzej jak ludzie ulegają presji tej uroczystości, robią coś "bo wypada" i sami się męczą. Jako koszmar wspominać jeden z ważniejszych dni w życiu? koszmar ;)
Ślubowaliśmy "po swojemu", w konkretnym kościele, z konkretnym księdzem, wesela i tańców nie było, a szczęki od śmiechu bolały mnie jeszcze przez kilka dni :)
było fajnie, ale cieszę się, że już to mamy za sobą ;)

Aurelia pisze...

Spotkanie w Dyni, to na 90 %, na 13 godzinę.
Gorąco pozdrawiam:)

Majeczka/Belka pisze...

Zgadzam się w zupełności... Minęły już czasy, gdzie "marzyłam" o weselu... Dzisiaj wiem, że tak mi się wydawało i raczej byłam pod presją otoczenia. Umarłabym będąc w centrum uwagi! Osobiście kompletnie nie rozumiem weselnych zabaw... przepychanie jajka zbereźnemu wujaszkowi, którego pierwszy raz na oczy widzę, czy łapanie welonu, które to służy tylko do obgadania tego której to pannie źle się wiedzie i wzięcia nie ma :)... Jak i radości z wołania - "Kryśka (40lat) ty też szoruj po welon... może w końcu się uda!:)"...
Pozdrawiam. M.
http://wolnyczasmajeczki.blogspot.com/

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...