wtorek, 8 listopada 2011

W Toskanii z mamą -- Volterra

Volterra to zdecydowanie moje ulubione miasto w Toskanii. Od miesiąca to również ulubione miasto mojej mamy. No cóż... wcale się jej nie dziwię.

Wieczorem tego dnia, który opisałam poprzednio, odebrałyśmy z hotelu nasze bagaże i udałyśmy się po odbiór samochodu. Bardzo miły pan w biurze wypożyczalni skrzętnie nas obsłużył i życzył nam miłej podróży -- wkrótce okazało się jednak, że co nieco się pospieszył. Odebrawszy kluczyki ruszyłyśmy na parking i odnalazłyśmy miejsce oznaczone na kopercie z dokumentami. Otworzyłyśmy stojący na nim samochód i zapakowałyśmy do niego swoje rzeczy oraz siebie. Po krótkich oględzinach mapy zdecydowałyśmy wyruszyć i... nie wyruszyłyśmy. Kluczyk nie chciał przekręcić się w stacyjce samochodu. Zaczęłyśmy myśleć, kombinować: może w tym modelu trzeba coś jeszcze wcisnąć, albo przekręcić, albo cholera-wie-co? W końcu poszłam po pana z obsługi. Pan przyszedł. Obejrzał samochód. Wsiadł. Spróbował przekręcić kluczyk. Nic. Wysiadł. Podrapał się po głowie. Uśmiechnął się niepewnie. I nagle przyszła mu do głowy genialna myśl: sprawdzić numery rejestracyjne wozu i kluczyków! Oczywiście, kluczyki były od innego samochodu, a ten stał na  t y m  miejscu z niewiadomych powodów. Pan natychmiast pobiegł szukać naszego auta i nawet dość szybko je znalazł. Dowiedziałyśmy się przy okazji, że piloty do Pand często otwierają kilka egzemplarzy tego modelu...

Do Volterry dojechałyśmy już nocą. Po całodziennym zwiedzaniu pizańskich mainstreamowych atrakcji byłyśmy dość zmęczone i każdy kolejny zakręt -- a jest ich tam od groma -- popychał nas do stawiania pytania: daleko jeszcze? Mama zadawała je mnie, a ja mapie, próżno jednak nasłuchiwałam odpowiedzi. Ciśnienie rosło. Kiedy w końcu dostrzegłam w oddali zarys panoramy miasta, to było jak zobaczyć światło latarni morskiej. Co prawda od tej chwili czekało nas jeszcze wiele spirali i niespodziewanych skrętów, ale miałam już poczucie, że jesteśmy na miejscu.

Zatrzymałyśmy się w niewielkim Hotelu Sole (który zdecydowanie mogę polecić), oddalonym od starożytnych murów miasta o 10 minut spokojnego spaceru. Pan w rejestracji już nas oczekiwał i kiedy weszłyśmy do pokoju wszystko było już doskonale. Zjadłyśmy kolację złożoną z ricotty, dwóch plastrów prosciutto i pomidorów, wypiłyśmy herbatę i poszłyśmy spać przed jedenastą.

Następnego dnia wstałyśmy przed ósmą, zjadłyśmy włoskie śniadanie (cappuccino, briosch, brzoskwinie w syropie, płatki z mlekiem, ciasteczko...) i wyszłyśmy na zwiedzanie miasta. Po drodze na piazza mijałyśmy mieszkańców Volterry, nieliczne ranne ptaszki -- ludzie uśmiechali się do nas i mówili buon giorno! lub ciao! Mamie od razu przypadła do gustu ta życzliwość i otwartość.


Do miasta weszłyśmy przez etruską bramę z VIII wieku p.n.e., Porta dell'Arco (tu można zobaczyć zdjęcie, mam nadzieję, że kiedyś zamieszczę własne). Na fotografii widać wyraźnie, że różne elementy konstrukcji pochodzą z różnych epok (zwróćcie uwagę na kształt/obróbkę i strukturę użytych kamieni). Trzy głowy, których rysy są już zupełnie zatarte, stanowią zagadkę -- na razie bez rozwiązania. Według jednej z koncepcji to Zeus i Dioskurowie (czyli jego synowie Kastor i Polluks). Uliczka z powyższej fotografii to Via all'Arco -- prowadzi od etruskiej bramy na piazza. Na kamienicach wzdłuż tej ulicy również widać ślady metamorfoz architektonicznych miasta następujących wraz ze zmieniającą się modą: w murach widnieją zasiedziałe pozostałości gotyckich biforiów, różnorakich łuków bram wjazdowych i wejść, renesansowe portale okienne -- jedne przy drugich, wciskają się pomiędzy cegły i nachodzą na siebie, mówiąc 'ja nastąpiłem po tych, a po mnie przyszły kolejne'.




Na tym zdjęciu widzicie ścianę siedemnastowiecznej kaplicy bocznej w Duomo di Volterra (czyli Cattedrale di Santa Maria Assunta). Kiedyś, zanim dobudowano kaplicę, była to zewnętrzna ściana katedry. Widać na niej znaki czasu, a właściwie różnych czasów: romańskie zdobienia na górze wraz z tymi widocznymi pionami (zobaczycie je na większości romańskich świątyń we Włoszech), prawie na pewno były kiedyś pokryte poziomymi pasami białego i czarnego marmuru; jest wąskie średniowieczne okienko, zarys kształtu sklepienia prawdopodobnie poprzednio dobudowanej kaplicy lub budynku mieszkalnego i dwa zarysy wejść (dzisiejsze znajduje się pod tym kolorowym malunkiem, jest barokowe i znacznie mniejsze od wszystkich poprzednich). Prawdopodobnie można się tam dopatrzeć jeszcze więcej śladów kolejnych, współumarłych lub współżyjących ze sobą przeszłości. Właśnie w taki sposób opowiada o sobie cała Volterra.




A to schody do rzymskich cystern przy bramie San Felice, niegdysiejszego miejsca poboru wody dla całego miasta (pod arkadami na zdjęciu po prawej). Miejsce po zmierzchu jest efektownie oświetlone, a w basenach pływają czarne i złoto-pomarańczowe ryby. W zeszłym roku trafiliśmy tu z Kubą zupełnie przypadkowo podczas późnowieczornego spaceru i to miejsce zrobiło na nas duże wrażenie.
Wcześniejsze cysterny znajdowały się po zewnętrznej stronie murów, zaledwie kilka kroków od tego miejsca. Można je obejrzeć, ale są w fatalnym stanie i strasznie zaśmiecone, a woda nie jest już do nich doprowadzana. Znalazłam je w tym roku, ponieważ byłyśmy tu z mamą za dnia.


To tyle tegorocznych zdjęć z samej Volterry. Mając kliszaka nie cyka się zdjęć tak rozpustnie jak cyfrówką, bo każde naciśniecie spustu wymaga podjęcia decyzji, czy akurat to ujęcie będzie tego warte. W konsekwencji obrazów ma się znacznie mniej, za to są bardziej przemyślane.
Następnym razem San Gimignano, Balze (osuwiska w Volterze) i widok na Val di Cecina o zachodzie słońca.


---


makramko, warto, bardzo warto wyjechać. Chociaż wyjazd był jednak prawie w całości sponsorowany przez moją mamę. Mam nadzieję, że kiedyś zabiorę ją na takie wakacje na własną kieszeń.


pimposhko, zakamarki tak, ale w Volterze, co do Pizy muszę Cię rozczarować -- byłyśmy tu tylko przez jeden dzień, więc także nie zobaczyłyśmy wiele więcej niż Piazza del Duomo. Zamierzam tam jednak wrócić i zobaczyć m.in. cmentarz, na którym znajduje się np. grób Sheleya i innych angielskich rozpieszczonych młodzieńców, którym pechowo zmarło się podczas grand tour ;). A hotel akurat ten, bo był najbliżej i oferował najlepszy stosunek ceny do usług.


wilddzik, dzięki ;)


malaala, zgadzam się, zdolna ta Minolta, sama jestem bardzo pozytywnie zaskoczona :). A z mamami to chyba tak jest, że trzeba im pokazać, że mogą zrobić jeszcze wiele rzeczy, o których im się wydaje, że już na nie za późno, że już nie warto -- a warto: stwierdzam, że niewiele jest lepszych rzeczy, które mogłabym zrobić dla mojej mamy :)



2 komentarze:

tonka pisze...

Nigdy nie byłam we Włoszech ,z przyjemnością więc czytam i oglądam Twoją relację.Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :)

pimposhka pisze...

Oj to czekam na San Gimignano, to moj jedyny zal po wizycie w Toskanii, ze tam nie bylam. Czesc naszej grupy tam pojechala i byli zachwyceni. Nastepnym razem.

Czy Ty studiujesz Anglistyke? Biorac pod uwage Twoj Angielski i Shelleya to chyba tak? Ja o nim nigdy nie slyszalam (o jego zonie owszem) ale niedawno dowiedzialam sie, ze to teraz bohater na Oxfordzie (choc wczesniej go wywalili) a jego college sasiaduje z moim budynkiem. Maja tam notatnik, ktory znalezli w tylnej kieszeni spodni jak go juz morze wyplulo na brzeg oraz rekopis Frankensteina z jego komentarzami :)))))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...