Wczorajsza całodzienna wyprawa do Łańcuta może być uznana za udaną, chociaż chyba mam dość jeżdżenia i zwiedzania na razie. Najbliższe dwa tygodnie zapowiadają się na szczęście stacjonarnie. Może zrobię coś dzierganego w tym czasie, chociaż powinnam przede wszystkim uczyć się (tak, tak - zaraz się do tego zabieram. Zawsze zabieram się "zaraz"). Nowych zdjęć podróżnych teraz nie zamieszczę, bo rozładowały mi się akumulatorki w aparacie i muszę ję najpierw naładować, dlatego dzisiaj co innego.
Dieta - myślałam, że będzie gorzej. Znacznie gorzej. Tzn. w necie czytałam o omdleniach, zasłabnięciach, ogromnym wyniszczeniu organizmu. Nie chciało mi się w to wierzyć po przejrzeniu jadłospisu i miałam rację. Przynajmniej na razie mi się tak wydaje: dwa dni dietowania się za mną, a ja odczuwam głód tylko raz dziennie, między śniadaniem i obiadem. ODCZUWAM GŁÓD, a nie cierpię jakoś szczególnie. Poza tym, wcale nie jem dużo mniej niż zwykle, natomiast jest to znacznie bardziej uporządkowane, tzn. posiłki o konkretnych godzinach, zawierające konkretne rzeczy. Żadnego (!) podjadania. Trzeba utrzymać samodyscyplinę, ale nie jest wcale ciężko :) (chociaż może to kwestia doświadczeń i determinacji).
Coraz lepiej idą mi też ćwiczenia. No bo, naturalnie, nie samą dietą człowiek chudnie. Może się to komuś wydać śmieszne, ale ćwiczę z nagraniami na płytach i uważam, że to jest bardzo dobre rozwiązanie, jeśli nie można sobie pozwolić na regularne chodzenie do klubu fitness. Pewne podstawy mam (tzn. wiem, jak wykonywać takie czy inne rzeczy i dlaczego), bo trochę sportów różnych uprawiałam, zazwyczaj bardziej niż mniej intensywnie, więc krzywdy sobie raczej nie zrobię, a i efekty powinny być ok - już zaczynam się czuć coraz lepiej. Może w jakimś kolejnym poście załączę zdjęcia ulubionych płyt.
Natomiast nigdy, absolutnie nigdy, nie wsiadajcie na konia po długiej przerwie bez przygotowania. Wczoraj dopiero w południe poczułam, jak bolesne są tego konsekwencje - mam teraz TAAAKIE zakwasy. Oj, pracowały udka, pracowały... I popracują znowu już w środę :D
A teraz do tematu. Ostatnio w rozmowie ze znajomymi wyszedł problem tzw. kobiecych kształtów. Otóż ja twierdziłam, że mówiąc o kimś (raczej o kobiecie niż o kimkolwiek innym), że ma kobiece kształty, delikatnie daję do zrozumienia (hm, no dobrze - często z nutką ironii), że ma troszkę lub troszkę więcej niż troszkę za dużo tu i ówdzie, natomiast oni twierdzili, że to określenie opisuje po prostu proporcjonalnie zbudowaną, zgrabną kobiecą sylwetkę. Metodą "telefon do przyjaciela" doszliśmy wtedy do porozumienia, jednak odnoszę wrażenie, że zdania, co do znaczenia "kobiecych kształtów" mogą być podzielone. Co o tym sądzicie?
Tak w ogóle, to bardzo miłe, że tu zaglądacie i zostawiacie ślady :). To też motywuje do regularniejszych wpisów.
Smola i Beata - dziewczyny, w moim rozumieniu nie trzeba wyglądać jak hipopotam, żeby mieć potrzebę odchudzenia się :). Nie wyglądam jakoś straaasznie źle, to prawda - szczególnie na koniu (bo na koniu każda kobieta wygląda korzystniej ;), ale ja nie chcę wyglądać w miarę dobrze, tylko doskonale. Taki ot mały perfekcjonizm. To jeden z powodów podjęcia DK. Drugi jest taki, że cztery kg temu (czyt. półtora roku temu) czułam się ze sobą znaczenie lepiej, a te "apetyczne" krągłości (Smola - dzięki za te "apetyczne", uwielbiam ten epitet :) to naddatki, spowodowane zeszłoroczną dietą młodych zakochanych, która obfitowała w gofry z bitą śmietaną i włoską pastę z pesto. Było tych naddatków ponad 8,5 kg! Na szczęście, połowy z tego udało mi się już pozbyć, teraz kolej na resztę.
Poza tym, babeczki w moje rodzinie mają tendencję do tycia, jeśli nie utrzymują pewnej dyscypliny i niestety ja to bardzo dobrze na sobie odczuwam, chociaż ruchu na co dzień mi nie brakuje. Gdybym nie zaczęła dbać o figurę teraz, to za 20 lat miałabym sporszy problem z wagą, na który nie mogę i nie mam ochoty sobie pozwolić. Nie mogę, bo niestety posiadam kolana drugiego sortu i nie wolno mi ich zanadto obciążać. A nie mam ochoty, bo łatwiej utrzymać się w dobrej formie niż do niej wracać :).
Jest też trzeci powód: lubię się odchudzać. Każdy stracony kilogram sprawia ogromną satysfakcję, nie mówiąc już o coraz bardziej zadowalającym odbiciu w lustrze. Lubię mieć poczucie, że mam dobrą samodyscyplinę i umiem się kontrolować. To dobrze wpływa na samopoczucie i samoocenę.
Także dziękuję wam za pochlebstwa, naprawdę bardzo miło mi się zrobiło, ale odchudzam się dalej :)
4 komentarze:
Dziecko pisząc apetyczne miałam na myśli chodżby krągłości Jenifer lopez -piękna prawda-to miał być komplement. Jeżeli tak zinterpretowałaś moją wypowiedż to faktycznie dieta jest potrzebna bo będziesz zawsze doszukiwać się podtekstów. W każdym razie życzę sukcesów.
Ja jestem z tą częścią, która twierdziła, że kobiece kształty to wszystko to co każda kobieta mieć powinna by wyglądać atrakcyjnie.
Nie jest kobiecym "anorektyczny wieszak", ale jak we wszystkim wskazane jest wyważenie proporcji.
Trzymaj się na diecie.
Pozdrawiam,Beata
Dziękuję za udział w mojej rozdawajce! Pozdrawiam ciepło!
Nie tylko kobiety chcą wyglądać pięknie.Mój najstarszy syn - z powodzeniem - odchudza sie już dłuższy czas nie zaniedbując przy tym sportów.Zostało mu do zgubienia dwa kg. Drugi syn walczy na razie bez efektów.Kiedyś zgubił 30 kg.Teraz walczy...walczy...walczy... Trzeci syn pozbył się nadwagi skutecznie, choć pozostaje bardzo ostrożny. Jest jeszcze trzynastolatek - zakochany? - od wiosny zgubił prawie 5 kg, a jednocześnie sporo urósł.
Masz racje, Kai.Każdy kg jest ważny.I jeśli tylko można - trzeba się go pozbyć.Wiem to z własnego doświadczenia.Bardzo mi ciężko z moją otyłością.
Prześlij komentarz